Najbardziej w Polsce lubimy kwitnące jabłonie, zapach lasu, uginające się kłosy zboża pod ciężarem dojrzewających ziaren, czy wypełniony później dom zapachem chleba. Gdy pozwala na to pogoda w oddali widać horyzont, który przypomina, że w życiu czasem ważniejsze niż cel, jest sama droga.
Tym razem tak nie było. Na dworze przeszywający chłód, wbija się w odkryte partie skóry. W oddali majaczące, migotające oświetlenie warszawskich wieżowców. Tego wieczoru nie było nam jednak zimno. Za dostarczenie ciepła i ściągnie swetrów wspólnie odpowiedzialne były ogrzewanie miejskie, sportowa rywalizacja na kręgielni, herbaty zimowe i konwersacje pomiędzy uczestnikami.
Należało zdecydować czy skupiamy się na samej grze, czy może jednak obserwujemy emocje malujące się na twarzach innych graczy. Każdy mógł znaleźć coś dla sobie. Dudniące dźwięki uderzających kul sprawiały, że należało mówić do rozmówcy głośniej lub stać bliżej. Byli tacy, którzy wykazali się szczęściem początkującego, inni mieli ciekawą technikę, jeszcze inni czuli się jakby grali w to od zawsze. Miało to jednak mniejsze znaczenie, bo nie graliśmy o puchar osiedla, tylko raczej chcieliśmy się spotkać, pogadać nacieszyć czasem wolnym.
Po zakończeniu rozgrywki chętni na after party usiedli przy stoliku. Osób było sporo, bo nawet żeby wstać i wyjść do baru należało się przeciskać. Szczęśliwi byli ci, którzy usiedli na brzegu stołu. Skojarzyło się to z babciami, które zawsze siadają na brzegu ławki w kościele na nabożeństwie. Ale spokojnie, nie było ryzyka, że ktoś zostanie starym kawalerem, bo wszyscy uczestnicy należeli do wspólnoty Małżeństw Pragnących Potomstwa.
M.