Kochani,
mimo że uczestniczyliśmy w spotkaniu Wspólnoty tylko jeden raz, ciągle jesteśmy z Wami myślami i w modlitwie. Dziś pragniemy podzielić się z Wami naszym świadectwem i Cudem który stał się naszym udziałem.
Poznaliśmy się na studiach w 2008 roku, a w 2011 zawarliśmy związek małżeński. Od samego początku myśleliśmy o dużej, pełnej rodzinie. Jako młodzi ludzie na progu rozpoczynającej się kariery zawodowej, nie zwróciliśmy uwagi na brak pojawienia się ciąży, tak minął jeden rok potem drugi.
W połowie 2013 roku, ku naszemu szczęściu nastąpiło poczęcie dziecka. Jednakże, jak się później okazało, była to ciąża pozamaciczna zakończona zabiegiem nacięcia prawego jajowodu i ewakuacją zarodka. Badania drożności jajowodów wykonane po zabiegu potwierdziły ich drożność i sprawność. Spływające ze wszystkich stron wyrazy pocieszenia, że kolejna ciąża na pewno będzie sukcesem dodawały nam otuchy i ulgi w cierpieniu.
Skupieni na chęci szybkiego zajścia w kolejną ciążę rozpoczęliśmy już bardziej świadome starania o potomstwo. Jednak po kolejnym roku bezskutecznego działania postanowiliśmy wykonać kompleksowe badania nas obojga. Badanie nasienia niestety okazało się nieprawidłowe. Podłamani tym faktem zaczęliśmy pogłębiać diagnostykę i szukać pomocy lekarskiej. Do roku 2019 zaliczyliśmy 3 lata naprotechnologii oraz lata wizyt u różnych specjalistów w leczeniu niepłodności. Przez ten czas jeszcze czterokrotnie pojawiało się poczęcie. Za każdym razem jednak kończyło się poronieniem w 5 – 6 tygodniu ciąży. Żaden lekarz nie potrafił wskazać przyczyny, dlaczego tak się dzieje oraz zaproponować leczenia, które byłoby skuteczne w naszym przypadku. Było to dla nas bardzo trudnym, odbierającym radość życia doświadczeniem. Wszyscy wokół z łatwością zachodzili w ciąże, tylko nie my. Niestety nie umieliśmy cieszyć się szczęściem innych.
Powoli traciliśmy nadzieję na poczęcie, zaczęliśmy szukać swojego miejsca w Kościele. Nie było to łatwe, gdyż w większości wspólnot są same małżeństwa z gromadką dzieci. Jako małżeństwo bezdzietne czuliśmy się wyalienowani. Szukając naszej drogi, wstąpiliśmy do zespołu muzycznego w naszej parafii. W tym czasie trafiliśmy także na spotkanie Duszpasterstwa Małżeństw Pragnących Potomstwa na Stegnach, gdzie dowiedzieliśmy się więcej o św. Stanisławie Papczyńskim. Mój mąż bardzo polubił tego świętego. Regularnie modlił się o jego wstawiennictwo w naszej sprawie. Ja natomiast, znając wiele świadectw poczęcia za wstawiennictwem św. Józefa szturmowałam niebo za pośrednictwem tego świętego oraz św. Rity.
Byliśmy już bardzo zmęczeni siedmioma latami bezskutecznych starań, leczeniem hormonalnym, ciągłymi badaniami. Presja rosła i z czasem dochodziło między nami do kłótni na tym tle. Postanowiliśmy więc zrobić sobie rok przerwy. Chcieliśmy dać sobie chwilę na regenerację. Zbieg okoliczności sprawił, że dostaliśmy namiar do pani doktor, która w dziedzinie niepłodności mała dużo sukcesów. Pomyśleliśmy: trzeba podjąć kolejną próbę póki jesteśmy młodzi, żeby później nie żałować.
W międzyczasie usłyszeliśmy od koleżanki o Sanktuarium Św. Józefa w Kaliszu i od razu pomyśleliśmy, że jest to idealne miejsce, aby zawierzyć Bogu leczenie u nowej pani doktor. Na początku września 2019 roku wybraliśmy się tam w ramach wycieczki. Przekraczając próg tej Świątyni poczuliśmy, że jest to miejsce niezwykłe. W czasie wspólnej modlitwy przed obrazem Świętej Rodziny nasze serca napełniły się pokojem i obecnością Boga. Nie było pytań o to, czy zostaniemy wysłuchani i czy będziemy rodzicami. Pojawił się za to spokój i myśl, że wszystko będzie dobrze. Słyszałam kiedyś, że ze św. Józefem trzeba umawiać się na konkretne terminy, dlatego w swojej modlitwie dałam świętemu rok na zrealizowanie mojej prośby. Gdy powiedziałam mojemu mężowi jak umówiłam się ze świętym, podszedł do tego sceptycznie. Nie miał już siły robić sobie kolejny raz nadziei na tak szybkie załatwienie naszej prośby.
Opatrzność czuwała, gdyż polecany lekarz okazał się darem do Boga. Na zapisanej pod koniec września wizycie okazało się, że jestem w kolejnej ciąży pozamacicznej. Byliśmy bardzo zaskoczeni tą informacją i zestresowani. Po głowie kołatała się myśl, że kolejny raz trzeba znaleźć w sobie siłę, żeby przez to przejść. Wtedy właśnie okazało się, że Pani Doktor jest fachowcem w swojej dziedzinie. Szybko zdiagnozowała ciążę i przeprowadziła nas przez to trudne doświadczenie. Była dla nas oparciem, gdyż musieliśmy szybko działać i podjąć decyzję o usunięciu prawego jajowodu, w którym ulokował się zarodek. Z punktu widzenia medycyny zamykało to drogę do naturalnego poczęcia. W tym momencie była to utrata już szóstej ciąży. Wizyta z początku września w Sanktuarium w Kaliszu bardzo nas wzmocniła i pomogła przejść przez to doświadczenie zupełnie inaczej: bez smutku i żalu, ze spokojem oraz w świadomości, że Bóg się nami opiekuje i jesteśmy w dobrych rękach.
Po zabiegu lekarze w szpitalu rozłożyli bezradnie ręce, gdyż nie widzieli już żadnej szansy na naturalne poczęcie.
Po powrocie przyszedł czas na regenerację i zmierzenie się z krążącymi emocjami i myślami. Z jednej strony była pustka i strach w związku z tym, że nie mamy teraz już szans na dziecko, a z drugiej czuliśmy jednak ulgę, że nie będzie już sytuacji zagrażających mojemu życiu. Nie trzeba będzie wybierać oraz analizować, co zrobić w danej sytuacji i gdzie szukać pomocy. W dalszym ciągu nie wyobrażaliśmy sobie naszego życia bez dzieci. Postanowiliśmy wrócić do tematu za jakiś czas, gdy opadną emocje. W międzyczasie, na początek grudnia mieliśmy umówioną wizytę kontrolną u wspominanej dr ginekolog. Zdawaliśmy sobie sprawę, że pierwszy cykl po operacji będzie inny niż zwykle, gdyż mój organizm potrzebuje odpocząć. Powiem szczerze, że wyłączyliśmy myślenie, a brak oczekiwań wyzwolił w nas spontaniczność. Pod koniec listopada zorientowałam się, że już trochę czasu po operacji upłynęło, a – co dziwne, mój organizm nie podjął jeszcze prawidłowej pracy. Intuicja podpowiedziała mi, żebym w ramach kontroli wykonała test ciążowy. Pierwszy raz nie nastawiałam się na wynik, a jedynie robiłam go proforma – tak, aby mieć czyste sumienie. Jakie było moje zdziwienie, gdy 25 listopada pojawiły się dwie grube kreski.
Wysłałam zdjęcie mężowi. On też nie mógł w to uwierzyć. Nauczeni doświadczeniem podeszliśmy do tego na chłodno, by nie robić sobie zbędnej nadziei. Myśleliśmy, że być może wynik jest zafałszowany po operacji. Po trzech dniach wykonaliśmy wynik z krwi, a ten nie zostawiał już żadnych wątpliwości: bHCG wyszło ponad 2 tys. Trzy dni później powtórzyliśmy badanie, a w oczekiwaniu na wynik odchodziliśmy od zmysłów. Mieszały się w nas skrajne uczucia: od lęku i strachu, że sytuacja się powtórzy, a nas czeka kolejna wizyta w szpitalu, po euforię i nadzieję, że tym razem będzie dobrze. Wynik bHCG okazał się bardzo dobry. Zadowoleni i szczęśliwi udaliśmy się na wspominaną już wizytę kontrolną do naszej lekarz prowadzącej. Gdy powiedzieliśmy jej, że ponownie jestem w ciąży, była bardzo sceptyczna i wręcz zaczęła gasić nasz optymizm . Mówiła, że może to być kolejna ciąża, która się źle ulokowała. Jednakże gdy wykonała badanie USG, jej zdziwienie i niedowierzanie było tak duże, że powtórzyła je cztery razy. Dzieciątko ulokowane było w macicy, było słychać bicie jego serduszka, wszystko było prawidło. Po dłuższej rozmowie okazało się, że komórka jajowa pochodziła z prawego jajnika, a przechwycił ją zdrowy lewy jajowód. Doktor powiedziała, że z punktu widzenia medycyny takie rzeczy zdarzają się niezwykle rzadko i trzeba rozpatrywać to w kategorii CUDU.
Zawierzyliśmy siebie i nasze dziecko św. ojcu Papczyńskiemu i św. Józefowi oraz św. Ricie. Codziennie modliliśmy się do nich i z wiarą i nadzieją czekaliśmy na szczęśliwe rozwiązanie. Okres ciąży przebiegł spokojnie, bez większych problemów pomimo Covidu. Poród odbył się w szpitalu św. Rodziny na ul. Madalińskiego, gdzie jest również obraz św. Papczyńskiego. Nie był to zbieg okoliczności, Opatrzność Boża nad nami czuwała. Dziś cieszymy się siedmiomiesięcznym synkiem o imieniu Józio, który jest naszym oczkiem w głowie.
Dzielimy się naszą radością i naszą historia ku pokrzepieniu serc. Myślę, że większość par z naszej wspólnoty przeszła lub przechodzi podobne doświadczenia. Mierzy się ze skrajnymi emocjami od nadziei, radości aż po ból fizyczny, psychiczny, żal, gniew, nierzadko depresję. Nie ma słów, żeby to opisać. Nasza historia jest dowodem na Boże prowadzenie i na to, że w życiu wszystko jest po coś. My wtedy, na początku tej drogi, nie rozumieliśmy tego, ale dzisiaj dziękujemy za nią Bogu. Teraz widzimy jak to nas wzmocniło i uwrażliwiło na różne kwestie społeczne, ale również jak zahartowało naszą wiarę i naszego ducha.
Podzieliliśmy się z Wami cząstką naszego życia, żebyście nie tracili nadziei i zaufali Bogu. Czasem nie jest to łatwe, ale tej trudnej drogi, jaką jest w naszym przypadku 9 lat zmagania się z niepłodnością, nie da się przejść bez Niego. Bez Boga i Jego wsparcia wszystko traci sens. Zostańcie z taką myślą, że kto prosi, ten otrzymuje. Czasem na ten Dar trzeba długo czekać, a czasem otrzymuje się jakiś inny.
Bardzo dziękujemy za to wspaniałe dzieło, jakim jest Duszpasterstwo Małżeństw Pragnących Potomstwa. Kochani modlimy się za Was i Boże prowadzenie w Waszym życiu.
Ps. Na koniec jeszcze mała anegdota: jak wcześniej wspomnieliśmy, byliśmy członkami zespołu muzycznego w naszej parafii. Skład naszego zespołu nie był duży – zaledwie kilka osób, w tym 4 małżeństwa. Po bliższym poznaniu okazało się, że wszystkie one mają ten sam problem, co my: trudności w poczęciu dziecka. Kiedyś proboszcz na jednej z prób powiedział, że kto śpiewa, ten modli się dwa razy mocniej, a kto przy tym fałszuje to nawet trzy razy mocniej. Musi to być prawda, gdyż po dwóch latach uczestnictwa w zespole wszystkie te małżeństwa zostały obdarzone dziećmi. Może więc warto zacząć śpiewać?
Pozdrawiamy serdecznie Agnieszka i Paweł z synkiem Józiem